Arkadiusz J., twierdzi, że został radiowozem SM zabrany do lasu w okolicach Świątek na peryferiach miasta. Tam miało dojść do szarpaniny z funkcjonariuszami, uszkodzenia telefonu młodego mężczyzny i potraktowania go gazem. A na koniec mundurowi, według relacji 25-latka, zostawili go w lesie.
Na ostatniej rozprawie obrońcy policjanta Krzysztofa K. i strażnika Krzysztofa S. zawnioskowali, aby biegły z zakresu nawigacji satelitarnej GPS uzupełnił swoją opinię, po uwzględnieniu zeznań dyżurnych z komendy straży miejskiej. Stwierdzili oni, że system GPS jest zawodny, często zdarzają się awarie trwające od kilku minut do nawet dwóch dni – wtedy z ekranu w dyżurce ginie pozycja patrolu, który ma nawigację zamontowaną w radiotelefonie.
– Samego GPS wyłączyć bez demontażu radiostacji nie można, trzeba wyłączyć całą radiostację, ale wtedy dyżurny jest o tym informowany sygnałem dźwiękowym swojej stacji, podobnie jak po ponownym włączeniu – mówił w sądzie świadek Piotr K..
Dlaczego to takie ważne? Biegły stwierdził bowiem, że feralnej nocy w czasie, gdy poszkodowany miał być wywieziony radiowozem do lasu i poturbowany, system GPS był wyłączony i przez około 9 minut nie można było śledzić trasy patrolu. W sytuacji, gdyby było to wynikiem awarii, obrona zyskałaby więc poważny argument. Sęk w tym, że w tym samym mniej więcej czasie radiowóz widziało w drodze na Świątki i w Świątkach dwóch wędkarzy.
Przypomnijmy – w czerwcu 2012 roku patrol szczecineckiej straży miejskiej i policji podjął interwencję wobec młodych ludzi, którzy w nocy pili i hałasowali w centrum Szczecinka.
Jeden z nich, 25-letni Arkadiusz J., od początku twierdził, że został radiowozem SM zabrany z ulicy Mariackiej do lasu w okolicach Świątek na peryferiach miasta. Tam miało dojść do szarpaniny z funkcjonariuszami, uszkodzenia telefonu młodego mężczyzny i potraktowania go gazem. A na koniec mundurowi, według relacji 25-latka, zostawili go w lesie. Strażnik i policjant twierdzili natomiast, że chłopaka pozostawiono na Mariackiej, a funkcjonariusze pojechali na inne zdarzenie.
O prawdziwości ich słów miał świadczyć zapis nawigacji satelitarnej GPS w radiotelefonie, która miała nie zarejestrować, że radiowóz jeździł na Świątki.
25-latek złożył doniesienie do prokuratury, ale ta uznała początkowo za prawdziwą wersję funkcjonariuszy i postępowanie umorzyła. W międzyczasie odbył się proces Arkadiusza J. oskarżonego o znieważenie i grożenie policjantowi i strażnikowi. Za pierwszy z tych zarzutów mężczyzna został uznany za winnego. Musiał odpracować w sumie 80 godzin na cele społeczne. W trakcie procesu wyszły jednak na jaw okoliczności, które pod znakiem zapytania stawiały prawdziwość twierdzeń funkcjonariuszy.
Biegły ustalił, że w kluczowym momencie radiotelefon został najprawdopodobniej wyłączony na 9 minut, a ostatnia zapisana lokalizacja to okolice placu Wazów, czyli przy drodze dojazdowej na Świątki. Na dodatek znalazło się dwóch świadków – wędkarzy, którzy feralnego poranka widzieli radiowóz SM w Świątkach i na drodze do tej dzielnicy oraz poturbowanego Arkadiusza J. wychodzącego z lasu.
Prokuratura w Wałczu pochyliła się więc na sprawą jeszcze raz i tym razem oskarżyła obu funkcjonariuszy o przekroczenie uprawnień i pobicie.
Proces ruszył w październiku zeszłego roku. Oskarżeni strażnik Krzysztof S. i policjant Krzysztof K. nie przyznają się do winy, odmówili też składnia wyjaśnień. Po uzupełnieniu opinii przez biegłego ostatnia rozprawa ma się odbyć pod koniec listopada. Wtedy też powinniśmy poznać wyrok.