O sprawie informowaliśmy w lutym oraz w kwietniu. Gdańscy policjanci pobili wtedy nieletniego oraz kobietę w ciąży. Dziś wiemy, że staną przed sądem. Za „przekroczenie uprawnień” grozi im do trzech lat więzienia. Jak to bywa w sytuacjach, w których funkcjonariusze są agresywni w stosunku do niewinnych ludzi, o napaść na tych funkcjonariuszy inna prokuratura oskarżyła jedną z ofiar. Policjanci nadal nie zostali zawieszeni w czynnościach służbowych.
Akt oskarżenia przeciwko policjantom z wydziału prewencji Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku został skierowany do Sądu Rejonowego w Gdańsku. Podejrzani to 26-letni Adam J. i 33-letni Piotr P. Prokurator zarzucił im, że wspólnie i w porozumieniu przekroczyli uprawnienia służbowe.
– Zastosowali środki przymusu bezpośredniego nieadekwatne do zagrożenia oraz zachowania osób, wobec których podjęli interwencję – mówi „Wyborczej” Teresa Rutkowska-Szmydyńska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Pruszczu Gdańskim, która przygotowała akt oskarżenia (gdy postępowanie dotyczy funkcjonariuszy policji skierowanie sprawy do innego miasta to standardowa procedura).
Policjant uderzał pałką
Z aktu oskarżenia wynika, że Adam J. nie wezwał pokrzywdzonej Anny L. do otwarcia drzwi do mieszkania i nie uprzedził o zamiarze użycia tzw. środków przymusu bezpośredniego. Potem kilka razy uderzył 36-latkę pałką służbową, powodując przez to obrażenia ciała. Ten sam funkcjonariusz miał zaatakować również 66-letnią sąsiadkę pani Anny. Według prokuratury m.in. szarpał ją za ubranie i uderzył pięścią.
Z kolei oskarżony Piotr P. miał ciągnąć Annę L. za włosy oraz kilka razy uderzyć jej głową o ścianę.
Z ofiary oskarżona
– Obaj funkcjonariusze złamali ustawę o policji oraz ustawę o środkach przymusu bezpośredniego i broni – dodaje prokurator Rutkowska-Szmydyńska. Przed sądem odpowiedzą z paragrafu 231 Kodeksu karnego, który mówi, że „funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”.
Obaj podejrzani nie przyznali się do winy. Podczas przesłuchania wyjaśnili, że działali zgodnie z przepisami. Dowodami, które mają świadczyć, że doszło jednak do przestępstwa są m.in. opinie biegłych, dokumentacja medyczna oraz zeznania ponad 20 świadków.
Tradycyjnie do gdańskiego sądu trafił akt oskarżenia przeciwko Annie L. oraz jej synom: 19-letniemu Dawidowi L. i 21-letniemu Patrykowi L. Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Śródmieście zarzuciła im, że podczas tej samej interwencji przy ul. Biskupiej „kierowali do policjantów słowa powszechnie uznane za obelżywe oraz szarpali ich, odpychali i kopali”.
Przestępstwo to również zagrożone jest karą pozbawienia wolności do lat trzech. Matka i jej synowie nie przyznają się do winy. W tej sprawie proces ma ruszyć w sierpniu.
Nie zostali zawieszeni
Do zdarzenia na ul. Biskupiej w Gdańsku doszło w sierpniu ub.r. Relacjonując je „na gorąco”, pobita Anna L. powiedziała reporterowi „Wyborczej”: „Jedliśmy w mieszkaniu obiad i usłyszeliśmy, że jakiś człowiek na ulicy wzywa pomocy. Dwóch moich synów wybiegło na ratunek. Jeden z nich wrócił po chwili – słaniał się, bo policjant użył wobec niego paralizatora. Chwilę później do klatki schodowej wbiegł funkcjonariusz i usiłował wejść do naszego mieszkania. Stanęłam w drzwiach i zapytałam, dlaczego chce pobić moje dziecko, ale on nic nie odpowiedział, tylko wpadł w furię. Popchnął mnie i zaczął uderzać moją głową o ścianę. Potem przybiegł drugi policjant i zbił mnie pałką„.
Druga ofiara funkcjonariuszy tak wspomina tamto zdarzenie: „Policjant uderzył mnie, bo wybiegłam z mieszkania i ośmieliłam się zawołać, żeby zostawił bezbronną kobietę [Annę L. – red.] w spokoju. Dostałam silny cios pięścią w klatkę piersiową. O mało nie połamał mi żeber„.
A tak w oficjalnym komunikacie do mediów to samo zdarzenie opisywała rzeczniczka gdańskiej KMP: „W momencie obezwładniania mężczyzny, który rysopisem pasował do ściganego włamywacza, z klatki schodowej wybiegło dwóch innych młodych mężczyzn i próbowało zmusić funkcjonariuszy do odstąpienia od czynności służbowych. Szarpali i wyzywać policjanta, dlatego zmuszony był użyć paralizatora. Wobec kobiety zostały użyte środki przymusu bezpośredniego, bo wyzywała i kopała funkcjonariuszy oraz za wszelką cenę nie chciała wpuścić ich do mieszkania, w którym najprawdopodobniej ukrył się jeden z napastników„.
Przełożeni podejrzanych policjantów nie zawiesili ich w czynnościach służbowych. Obaj nadal pracują w wydziale prewencji.
Grzegorz Szaro / gazeta.pl