Zmarł więzień poszkodowany w czwartkowym wypadku więziennej furgonetki przy al. Karkonoskiej we Wrocławiu. Jednak to nie wypadek był powodem zgonu.
W ostatni czwartek (Boże Ciało) na skrzyżowaniu alei Karkonoskiej i ulicy Turniejowej auto służby więziennej zderzyło się z samochodem osobowym.
– Widziałem więźnia z tego wypadku – opowiada jeden ze świadków. – Leżał na trawniku, przy nim byli ratownicy z karetki. Był skuty kajdankami. Nikt go nie rozkuł. Cały się trząsł – dodaje.
Kilka minut później więźnia Janusza P. zabrała karetka. Trafił do szpitala przy Borowskiej we Wrocławiu. Stamtąd odesłano go do szpitala więziennego na Kleczkowską. Dzień po wypadku zmarł.
Janusz P. to nie żaden gangster. Jak mówiła nam jego córka Marta K., to człowiek poważnie uzależniony od alkoholu. I to właśnie przez alkohol trafił za kratki. 2 czerwca, czyli dwa dni przed wypadkiem i zarazem trzy dni przed śmiercią, został zatrzymany przez policję. Miał do odsiedzenia miesiąc za jazdę autem po alkoholu.
Kiedy przyjechała po niego policja, był pijany. Jednak nie trafił do Izby Wytrzeźwień, lecz do aresztu. Rzecznik Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Opolu porucznik Katarzyna Idziorek wyjaśnia, że fakt, iż ktoś jest pijany, nie oznacza, że nie może zostać przyjęty do więzienia.
Jednym z elementów procedury przyjmowania do więzienia jest badanie lekarskie. Co wykazało badanie 2 czerwca? Co się działo z więźniem przez dwa dni? Po dwóch dniach od zatrzymania lekarz z aresztu w Prudniku zdecydował, że Janusz P. musi trafić do szpitala więziennego we Wrocławiu. Dlaczego? – Ze względu na pogarszający się stan zdrowia – mówi porucznik Katarzyna Idziorek.
O szczegółach mówić nie może. Z jej wyjaśnień wynika jednak, że lekarz z aresztu uznał, że stan zdrowia nie jest na tyle zły, by więźnia trzeba było leczyć w najbliższym szpitalu, czyli w Prudniku.
Mężczyzna został skuty kajdankami i znalazł się w samochodzie więziennym razem z pielęgniarką. Tak pojechali do Wrocławia. Zaraz po wypadku policja informowała, że samochód jechał z włączonymi sygnałami świetlnymi i dźwiękowymi. Jednak świadek, z którym rozmawialiśmy, twierdzi, że sygnały zostały włączone chwilę przed zderzeniem z autem osobowym. Jak podaje policja, zostało wtedy rannych osiem osób.
W ciągu kilku minut pokrzywdzony więzień trafił do szpitala przy ul. Borowskiej. Jak nieoficjalnie dowiedzieli się dziennikarze Gazety Wrocławskiej, lekarze nie stwierdzili u niego poważniejszych obrażeń na skutek wypadku. Miał niegroźne rany na głowie.
Jego stan był jednak bardzo ciężki z powodu silnego delirium, czyli efektu choroby alkoholowej. Po konsultacji z neurologiem zdecydowano o przewiezieniu pacjenta na oddział odwykowy do szpitala działającego przy więzieniu przy ul. Kleczkowskiej. Dzień później Janusz P. już nie żył.
Alkoholizm to choroba a delirium to stan, który wymaga intensywnej opieki medycznej. Ten człowiek zmarł, ponieważ zamiast medycyny dostał więzienny odwyk. Ile warte jest życie człowieka, który złamał prawo?