Oficer dyżurny komisariatu w Częstochowie odmówił przyjęcia zgłoszenia o próbie molestowania na ulicy. Powiedział kobiecie, aby sama znalazła zboczeńca i wtedy zadzwoniła na policję.
Do „Wyborczej” zgłosiła się młoda kobieta. Opisała, jak potraktował ją oficer dyżurny z IV komisariatu przy ul. Kopernika. – We wtorek 14 października przed godz. 7 rano szłam do pracy przez kładkę między ulicami 1 Maja i Ogrodową. Na kładce zaczepił mnie mężczyzna. Zaczął mnie dotykać, zaproponował pieniądze za seks. Przestraszona zaczęłam uciekać, na szczęście zboczeniec mnie nie gonił, być może dlatego, że na kładce pojawiła się inna osoba. – Kobieta tego samego dnia po pracy poszła na policję, by złożyć doniesienie. – Nie spodziewałam się jakieś gwałtownej reakcji, natychmiastowego wysłania tam patrolu. Jednak rozmowa z mundurowym za okienkiem zdumiała mnie. Gdy opowiedziałam policjantowi całą historię, ten niewzruszony stwierdził, że od zdarzenia minęło zbyt wiele czasu, żeby policja mogła coś zdziałać.
Policjant miał stwierdzić, że nawet jak przyjmie zgłoszenie, to za parę dni kobieta dostanie pismo z prokuratury o umorzeniu postępowania. Ale nie to zdumiało ją najbardziej. – W trakcie rozmowy oficer dyżurny powiedział, że gdybym spotkała jeszcze raz tego mężczyznę, mam za nim iść, a później zadzwonić na policję i powiedzieć, gdzie się znajduje. – Ostatecznie policjant nie przyjął zgłoszenia, nawet nie wylegitymował pokrzywdzonej.