Dwudziestego drugiego lipca w londyńskim metrze brytyjska policja zastrzeliła mieszkającego w tym mieście od trzech lat brazylijskiego elektryka Jeana Charlesa de Menezesa. Przyjrzyjmy się dokładniej temu zdarzeniu. Dzień wcześniej dokonano, jak wiemy, nieudanych zamachów w środkach komunikacji miejskiej Londynu, a dwa tygodnie wcześniej eksplodowały ładunki, które zabiły około pięćdziesiąt sześć osób. Atmosfera podgrzewana przez media i władze była bardzo gorąca, by nie powiedzieć wybuchowa sama w sobie. Ludzie wszędzie widzieli potencjalnych zamachowców i byli przestrzegani przed niewidzialnym wrogiem. Policja poszukiwała sprawców wspomnianej próby zamachów z 21 lipca. Dostała informacje, że w jednym z bloków prawdopodobnie może ukrywać się jeden z nich. Miał on wyglądem przypominać „Etiopczyka lub Somalijczyka”. Policja rozpoczęła obserwację wspomnianego bloku. O 9:30 feralnego dnia Menezes, wezwany do naprawy uszkodzonego alarmu pożarowego, wyszedł z domu nieświadom faktu, ze jest śledzony przez tajniaków. Policjanci stwierdzili, że Menezes „wygląda jak Etiopczyk” i bez sprawdzenia czy to faktycznie poszukiwana osoba, zaczęli go śledzić. Elektryk wsiadł do autobusu, aby dojechać do linii metra, do której dotarł około 10:00. Wcześniej zadzwonił do znajomego, że się spóźni ze względu na zakłócenia w komunikacji miejskiej spowodowanej atakami z poprzedniego dnia. W tym miejscu wersja policji oraz wersja przedstawiana przez świadków i nagrania wideo rozmijają się zupełnie. Według policji, podejrzany w ciepły dzień był ubrany w grubą kurtkę, co wzbudziło ich czujność, w dodatku po wejściu do metra przeskoczył przez barierki i pobiegł w kierunku wagonu, co nie pozostawiało im wiele czasu do namysłu i byli zmuszeni „jak najszybciej wyeliminować zagrożenie”. Czyli, już bez eufemizmów, zastrzelić podejrzanego, aby nie zdążył zdetonować bomby.
Fakty, jakie w ostatnich dniach wychodzą na jaw przeczą tej wersji. Jak twierdzą świadkowie, Menezes nie tylko nie biegł i nie przeskoczył barierki, ale znalazł jeszcze czas, aby wziąć darmową gazetę. Biec zaczął dopiero wtedy, gdy zauważył, że jego wagon już stoi i za chwilę ruszy. Przez cały czas nie miał świadomości, że jest śledzony. W dodatku, jak ujawniła telewizja ITV, nie miał na sobie wspomnianej ciepłej kurtki, lecz letnią kurtkę dżinsową pod którą nie mógłby ukryć ładunku wybuchowego. Policjanci powalili Menezesa i wystrzelili w jego kierunku osiem pocisków z broni palnej, zabijając go na miejscu.
Z tej historii wyłania się przerażający obraz. Policja strzela do osoby, która „przypomina” zamachowca. Dla policjantów sam fakt, że wyglądał jak Etiopczyk i próbował wsiąść do metra stał się dowodem, że to niechybnie zamachowiec. Ta nonszalancja w szafowaniu ludzkim życiem charakteryzuje jak widać wszystkie policje świata. Wystarczy wspomnieć niedawne zabójstwa przypadkowych osób przez polskich policjantów. W dodatku próbuje się w bezczelny sposób tuszować przebieg zdarzeń udowadniając, że to ofiara była winna.
Z jednej strony nakręcana przez media i polityków atmosfera oblężonej twierdzy, atmosfera wojenna. Z drugiej rozpasanie służb „porządkowych”, które w nowych czasach poczuły wiatr w żaglach i skrzętnie korzystają z już nabytych uprawnień i popychają rządzących do ich powiększenia w imię swoiście rozumianego „bezpieczeństwa”, a de facto ich własnego interesu. To bardzo groźne zjawisko, którego przyczynę można zarysować w pewien prosty sposób – władze wycofując się z zapewniania bezpieczeństwa socjalnego, starają się znaleźć inne pole na którym mogłyby udowodnić swoją niezbędność. Takim polem jest bezpieczeństwo w rozumieniu „policyjnym”. Wojna z terroryzmem jest potrzebna, aby państwo udowadniało swoją przydatność. W dodatku kolejne wiadomości z „pola walki” odwracają uwagę od innych problemów. Zwykle w chwilach wojny lud skupiał się wokół swoich wodzów i był skłonny wybaczyć im więcej niż zwykle. I na ten efekt liczą po cichu pewnie politycy. Nie chcę naturalnie sugerować, że za zamachami stoi brytyjski rząd, choć i takie szeroko zakrojone spiskowe teorie się pojawiają. Rzecz w tym, że podgrzewanie nastroju wojennego jest im na rękę i z marnej grupy fanatyków religijnych, czyni się zagrożenie na miarę nazistowskich Niemiec, a z Ben Ladena co najmniej Hitlera. Dodatkowo media podgrzewają atmosferę strachu, ale z innych nieco powodów. Media kochają spektakularne wydarzenia, których wcale nie ma tak wiele, więc eksploatują bez końca to, co im się trafi. Wielkie nagłówki, specjalne wydania wiadomości pompują atmosferę zagrożenia i podnoszą sprzedaż czy oglądalność. Terroryści naturalnie zdają sobie z tego sprawę i dlatego wysadzają się w powietrze razem z dziesiątkami przypadkowych ludzi. Wiedzą, że nic tak nie nagłośni ich sprawy, jak dobrze przeprowadzony zamach. Im więcej krwi, tym bliżej pierwszej strony światowych dzienników. Okazuje się, że znają nas lepiej, niż my ich. Wiedzą, że społeczeństwa Zachodu emocjonują się krwawymi igrzyskami ponad miarę. Można więc powiedzieć, że w pewnym stopniu jesteśmy współodpowiedzialni za formę działania fanatyków.
Paranoja objawia się często groteską. Bo jak można określić ulotki, które znalazłem w Nowej Trybunie Opolskiej, gdzie wojewoda nawołuje do czujności przed zagrożeniem terrorystycznym? Jakoś nie mogę wzbudzić w sobie strachu przed Ben Ladenem wsiadając do autobusu w Nysie czy Opolu. Media i politycy starają się, jak widać, umocnić w nas przekonanie, że wróg czai się wszędzie i może wyskoczyć nawet z pierwszej lepszej studni wiejskiej. Gdyby jednak kończyło się to na czymś takim, nie byłoby sensu się tym zajmować. Niestety rządzący wprowadzają realne ograniczenia praw obywatelskich w imię „wojny z terroryzmem”, czego symbolem jest osławiona amerykańska Ustawa Patriotyczna, która była uchwalona tylko na jakiś czas, a niedawno bez rozgłosu przedłużono jej funkcjonowanie na czas nieokreślony. Także europejscy politycy coraz bardziej dziarsko wkraczają na wojenną ścieżkę. Tak to już bywa, że walczący nawzajem się z czasem upodabniają. Na samoloty wysłane nad Nowy Jork Bush odpowiedział samolotami bombardującymi Bagdad (choć ten ostatni nic z 11 września wspólnego nie miał, ale to szczegół w wojnie). Na terror fundamentalistów odpowiada torturowaniem „wyjętych spod prawa” w Guantanamo i Abu Ghraib. Na zamachy w Londynie policja odpowiada strzelaniem do kogo popadnie. Analizując problem władzy, jaki rysuje się w tym momencie, możemy stwierdzić, że z jednej strony „gęstnieje” władza fundamentalistów, ale w jeszcze większym stopniu wzrasta władza rządów, które pochłaniają coraz więcej wolności obywatelskich, w imię niejasnego postulatu obrony przed zagrożeniami. Bez wątpienia w tej „wojnie o bezpieczeństwo” stracimy więcej niż zyskamy.
Mariusz Doluk 22.08.2005, Recykling Idei