27-letni policjant z łódzkiej komendy razem z kolegami miał zaatakować 51-letnią kobietę w jej domu, pobić ją, a potem bezskutecznie szukać cennych łupów. Do mieszkania ofiary wszedł mówiąc wprost, że jest policjantem i wyjaśnia sprawę pożaru na pobliskiej stacji benzynowej.
Noc z 28 na 29 maja była jedną z najgorszych w życiu dla małżeństwa spod Parzęczewa (woj. łódzkie). W środku nocy obudził ich telefon, że prowadzona przez nich stacja benzynowa stanęła w płomieniach. Policjant i jego koledzy podpalili stację benzynową, by wywabić z domu jej właściciela. Jego 51-letnia żona została w domu. Do jej drzwi niedługo potem zapukało trzech mężczyzn. Mieli uniformy policyjne, mówili, że wyjaśniają okoliczności pożaru.
Kobieta początkowo nie chciała ich wpuścić do środka, ale ostatecznie dała się przekonać, że faktycznie ma do czynienia z prawdziwymi policjantami. W zasadzie się nie pomyliła, jeden z nich był czynnym policjantem.
Bili, straszyli bronią
Kiedy policjant i jego koledzy wpuszczeni zostali do środka, zaatakowali bezbronną kobietę. Porazili kobietę paralizatorem, bili pięściami i przedmiotem przypominającym broń. Potem oślepili gazem. Następnie skrępowali 51-latkę, potem zaczęli szukać pieniędzy w całym domu. Ostatecznie nie znaleźli cenniejszych łupów i uciekli. Na szczęście pobita 51-latka nie miała żadnych poważniejszych obrażeń.
Policjant od siedmiu lat
W środę zatrzymany został 27-letni sierżant sztabowy z komendy miejskiej policji w Łodzi. Jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, służbę odbywa od siedmiu lat. To on był jednym z mężczyzn, który wtargnął do domu 51-latki.
– Podczas przesłuchania przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia. Przyznał, że zachował się lekkomyślnie – mówi prokurator Kopania.
Od czwartku policjant przebywa w areszcie. Grozi mu do 12 lat więzienia.