„Pedał” i „ciota” to nie określenia obraźliwe, a potoczne. Do rzeczywistości zaś trzeba mieć dystans i nie ulegać presji „środowisk”, które nie życzą sobie mówienia „pedał” i „ciota” – twierdzi sąd rejonowy Warszawa-Wola. Takich wyrazów wobec mężczyzny, podczas zatrzymania, użyła policja. – Rozumiem uzasadnienie sądu, ale urzędnik po prostu nie powinien tak mówić – komentuje językoznawczyni dr Grażyna Majkowska. A to nie pierwszy raz, gdy językowe decyzje urzędników zaskakują.

Cztery lata temu młody mężczyzna, po imprezie, został zatrzymany przez policję. Według funkcjonariuszy wychodził na jezdnię i nie chciał się wylegitymować. Mężczyzna twierdzi z kolei, że na ulicę nie wchodził, a dowód osobisty okazał zgodnie z prośbą policji. Ostatecznie, jak opisuje to „Wyborcza„, mężczyznę „siłą” wepchnięto do radiowozu i zabrano na izbę wytrzeźwień.

„Masz HIV czy AIDS?”
Tam, co słychać na nagraniu z izby, policjanci wyzywali zatrzymanego od „ciot” i „pedałów”, pytali go „Masz HIV czy AIDS?” oraz twierdzili, że „Bóg do nieba nie wpuszcza pedałów”. Mężczyzna próbował dochodzić swoich praw w wymiarze sprawiedliwości, sprawą zajęła się nawet Kampania Przeciwko Homofobii. Ostatecznie jednak żadną „urzędową” drogą nie udało się zatrzymanemu pociągnąć policjantów do odpowiedzialności.

Młodemu mężczyźnie zostało tylko jedno wyjście – prywatny akt oskarżenia. Warszawski sąd rejonowy na Woli już za pierwszym razem, gdy zajął się oskarżeniami, stwierdził jednak, że do żadnego przestępstwa nie doszło – opisuje „GW”, chociaż wcześniej, m.in. w Szczecinie, sądy uznawały słowo „pedał” za obraźliwe. Dlaczego teraz tak się nie stało? Oto wyjaśnienie sądu:

Dla niektórych środowisk słowo » pedał « może uchodzić za obraźliwe czy poniżające, ale dla innych jest neutralnym, powszechnie używanym w życiu potocznym. To tylko presja określonych środowisk powoduje, że za wypowiedzenie tego słowa wytacza się w dzisiejszych czasach postępowanie sądowe. Tymczasem zdrowy rozsądek i potrzeba dystansu wobec rzeczywistości sprzeciwia się budowaniu sztucznego katalogu zakazanych potocznych słów, których używania nie życzą sobie takie czy inne środowiska.

Werdykt słuszny, ale…
Gdy pytam o ten werdykt językoznawczynię dr Grażynę Majkowską, przyznaje ona, że przychyliłaby się do decyzji sądu. – Wydaje mi się, że jest sporo określeń, które dotyczą pewnych cech i dla jednych środowisk są obraźliwe, a dla drugich są po prostu tylko silną ekspresją – wyjaśnia dr Majkowska,

Gdyby to było na ulicy czy w kłótni dwóch znajomych, takie określenia nie muszą mieć wyraźnych, obraźliwych konotacji. Negatywne owszem, ale nie obraźliwe. Tak się dzieje w języku potocznym, że próbujemy, dając wyraz emocjom, szukać nowych określeń, bo stare już się zużyły – podkreśla językoznawczyni. – Gdyby to była inna sytuacja, w zwykłej rozmowie, kłótni, to uznałabym tę decyzję sądu za właściwą. Ale tu była zupełnie inna sytuacja – wskazuje dr Majkowska.

Urzędnikowi nie wolno. I tyle
Nasza rozmówczyni zaznacza bowiem, że o ile samo wyjaśnienie sądu jest słuszne, to urzędnikowi po prostu nie wolno zwracać się tak do obywateli – i to nie podlega żadnej dyskusji. – Po prostu urzędnik nie powinien tak mówić. Proszę sobie wyobrazić, że ja mówię do studenta w ten sposób. Nie wyobrażam sobie tego, bez znaczenia jak silne byłyby emocje – porównuje dr Majkowska.

To jednak nie pierwszy raz, gdy wymiar sprawiedliwości budzi kontrowersje oceną tego, czy ktoś kogoś obraził. W lipcu 2013 szeroko omawiano decyzję biegłego językoznawcy Marzeny Borowskiej odnośnie słów „żydowskie ścierwo”. Sprawa toczyła się w prokuraturze – zgłosił się do niej przedsiębiorca, którego internauci wyzywali właśnie od „żydowskiego ścierwa” i „grubego Żyda”.

Marzena Borowska jako biegły językoznawca uznała jednak, że komentarze internautów to „ironia” i „satyra”. Słowa te, według niej, „nie uwłaczają godności, ani nie wyrażają lekceważenia i pogardy”. Językoznawca prof. Włodzimierz Gruszczyński stwierdził wtedy w rozmowie z naTemat, że werdykt prokuratury to „policzek dla językoznawców”. Eksperci byli bowiem zgodni, że wątpliwe jest w ogóle powołanie Borowskiej na biegłego językoznawcę.

Podobne oburzenie wywołała decyzja sądu w Białymstoku. Tam z kolei celnik nazywał Czeczenów „pasożytniczym ścierwem” i „wyznawcami pedofila”. Sędzia, po zapoznaniu się z opinią biegłego językoznawcy, orzekła jednak, że słowa strażnika nikogo nie znieważyły. Biegły przypomniał bowiem, że określenia „pasożyt”, „ścierwo”, „darmozjad” są wykorzystywane w prasie i literaturze i dlatego trudno je uznać za obraźliwe.

Od munduru wymagamy więcej
Ekspertka przypomina przy tym, że przy ocenianiu czy dana wypowiedź jest obraźliwa, ważne są trzy aspekty: dosłowny, czyli to, co zostało wypowiedziane; intencja z jaką dane wyrażenie zostało użyte i ostatecznie odbiór i skuteczność – czyli to, na ile ktoś poczuł się obrażony. Dr Majkowska nie ma wątpliwości, że intencją opisywanych policjantów było obrażenie zatrzymanego. Dodaje do tego, że w zachowaniu policjantów widać pogardę.

Językoznawczyni podkreśla jednak, że „bardzo niebezpieczne jest sądowe wskazywanie, że pewne słowa będą od teraz po prostu zakazane”. – Taki zakazujący wyrok byłby niewskazany nawet ze względu na dobro języka – ocenia dr Majkowska.

– Niewątpliwie jednak więcej wymaga się od osób występujących za katedrą, noszących mundur czy w urzędzie, my musimy panować nad emocjami. Jeśli pozwalamy sobie na dojście do głosu emocji, to zachowujemy się nieprofesjonalnie – zaznacza specjalistka.

Prawnik zgadza się z językoznawcą
Również prawnik i senator Aleksander Pociej nie ma wątpliwości, że w opisywanym kontekście są to słowa obraźliwe i że funkcjonariusze nie powinni ich użyć. – Jeżeli reakcja policjantów została sprowokowana tekstami typu „wy psy” i tak dalej, to policjant oczywiście powinien być ponadto, ale można by wtedy jeszcze to zrozumieć. Ale jeśli zatrzymany, będąc w stanie upojenia, tylko nie chciał podporządkować się działaniom policji, to po to funkcjonariusze mają gaz, techniki obezwładniania i inne środki przymusu, by taką osobę zatrzymać i dalej wykonywać swoją pracę. Nie powinni dodatkowo obrażać tego człowieka i tyle – ocenia Pociej.

Senator podobnie jak dr Majkowska wskazuje jednak, że ocena nie byłaby tak jednoznaczna w sytuacji, gdyby takich wyrazów używało w kłótni np. dwóch znajomych. Dlatego też tak trudno oceniać werdykt warszawskiego sądu w oderwaniu od kontekstu sytuacji.

O ile jednak zrozumiałe jest, że sądy nie chcą swoimi wyrokami uznawać jakichś wyrazów za zakazane, to już dziwi, że w tych konkretnych sytuacjach wypowiedzi oskarżonych nie uznaje się za obelżywe. Jak bowiem wskazują językoznawcy, w takich przypadkach bardzo istotna jest intencja mówiącego. Czyżby warszawski sąd uważał, że policjanci „ciotą” i „pedałem” chcieli zatrzymanego dowartościować?

źródło: natemat.pl