W skutek tragicznej pomyłki policjanci zastrzelili kierowcę samochodu, a pasażera doprowadzili do kalectwa. „Groźni przestępcy” okazali się być przypadkowymi ludźmi. Funkcjonariusze zostali juz dwukrotnie uniewinnieni. Czekają na trzeci wyrok.
Do tragedii doszło w maju 2004 r. 19-letni Łukasz Targosz i jego rówieśnik Dawid Lis podjechali w Poznaniu pod klatkę schodową obserwowaną przez policjantów z wydziału kryminalnego, którzy czekali na bandytę poszukiwanego za napad.
Nastolatkowie po chwili odjechali. Policjanci ruszyli za nimi. Gdy auto stanęło na światłach, wyskoczyli z bronią, by sprawdzić, czy w środku jest poszukiwany przestępca. Jechali nieoznakowanym radiowozem, ubrani byli po cywilnemu, ale mieli odznaki policyjne, zeznawali potem, że krzyczeli: „Stój, policja!”.
Kierowca nie posłuchał. Wrzucił wsteczny, staranował ich samochód, ruszył do przodu. Policjanci zaczęli strzelać. Kierowca zginął na miejscu. Pasażer Dawid Lis został postrzelony w kręgosłup. Do końca życia będzie jeździł na wózku.
Prokuratura oskarżyła czterech policjantów o bezprawne ostrzelanie samochodu. Poznański sąd dwa razy ich uniewinniał. Uznając, że strzelali, by się bronić: na spust nacisnęli, gdy auto ruszyło w ich stronę, chcieli je unieruchomić, a nie zabić jadących w nim ludzi, na takie odparcie zamachu pozwalała ustawa o policji.
Ale to sprawy nie zakończyło, bo półtora roku temu Sąd Najwyższy nakazał powtórzyć proces. Dlaczego? Z przepisów o policji wynika, że „działania obronne muszą być skierowane przeciwko napastnikowi, a nie przeciwko osobie trzeciej”. O ile za napastnika można uznać kierowcę samochodu, który ruszył na policjantów, o tyle pasażera – już nie.
Sąd Najwyższy podał nawet przykład samolotu porwanego przez terrorystów: skoro nie wolno go zestrzelić, poświęcając życie pasażerów, to nie wolno też strzelać do samochodu napastnika, jeśli ucierpieć może jego pasażer.
Ale to jeszcze nie oznacza, że policjanci złamali prawo. W kodeksie karnym jest przepis o stanie wyższej konieczności. Pozwala poświęcić mniejsze dobro dla ochrony większego. Trzeba jednak ustalić, czy w tej sytuacji jedynym sposobem obrony życia było dla policjantów użycie broni.
– To zdrowi, wysportowani mężczyźni. Jeśli chcieli uniknąć potrącenia, to w miejscu, gdzie jezdnia ma kilka pasów, powinni zejść z toru jazdy samochodu, zamiast strzelać – przekonywał wczoraj w mowie końcowej Jakub Antkowiak, pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych. Podkreślał, że policjanci przestrzelili opony, zabili kierowcę, a samochód jechał jeszcze kawałek, więc celu nie osiągnęli. A oddając ponad 30 strzałów, stworzyli dla pasażera zagrożenie.
– Jeśli uznamy, że policja ma prawo tak używać broni, to w tym kraju nikt nie będzie mógł czuć się bezpieczny – stwierdził Antkowiak.
Leszek Cieślak, obrońca policjantów, twierdzi jednak, że nie było innego sposobu, by zatrzymać samochód. – Dzisiaj można mówić, że mogli odskoczyć, bo nic im się nie stało. Ale założenie, że skoro nie ma rannego policjanta, to nie było zagrożenia, jest błędne – przekonywał.
Cieślak podkreślał też, że zdecydowana większość pocisków trafiła w samochód, a nie w jadące nim osoby. Zarzucił też Sądowi Najwyższemu niedokładne zapoznanie się ze sprawą. Policjanci, jak tłumaczył adwokat, podejrzewali, że w samochodzie oprócz kierowcy jest jeszcze pasażer, ale go nie widzieli. Bo Dawid Lis siedział w pozycji półleżącej na rozłożonym fotelu.
– Sytuacja wymagała użycia broni – wtórował mu Zenon Marciniak, kolejny obrońca policjantów. I pytał: – Jak wytłumaczyć, że czterech policjantów nagle zaczyna strzelać? Wszyscy popełnili błąd? A może działali profesjonalnie, tak jak byli szkoleni? Chcieli tylko, by pojazd się zatrzymał.
Ale zdaniem prokuratora Marka Jabłeki policjanci zachowali się nieprofesjonalnie, a kierowca, widząc ich ubranych po cywilnemu, mógł uznać, że to bandycki napad. – Chciał uciec, a nie ich potrącić – mówił Jabłeka. Stwierdził, że policjanci powinni byli wezwać posiłki, a zgubił ich głód sukcesu: – Chcieli sami zatrzymać tego bandziora. To chwalebne, ale nie tak powinno to wyglądać.
– Nie ma znaczenia, czy kierowca chciał uciec. Jeśli ktoś ucieka, strzelając do policjantów czy taranując ich samochód, to oni nie mają prawa się bronić? To był zamach na ich życie – podkreślał mec. Cieślak.
Trzech z oskarżonych nadal pracuje w policji. Cieszą się dobrą opinią, mają sukcesy. Czwarty jest na emeryturze.
Prokurator zażądał skazania ich na kary od dwóch lat do dwóch i pół roku więzienia. Obrona chce uniewinnienia. Wyrok za tydzień.