O tym, że twór taki jak prawo powstał, aby warstwa uprzywilejowana mogła rządzić warstwami pracującymi wie praktycznie każdy. Nie wynika to z konkretnych zapisów a z samej natury prawa [1] [2], jednak niektóre zasady funkcjonowania machiny biurokratycznej obnażają cel jego istnienia w sposób aż nader jaskrawy. Instytucja obrońcy z urzędu rzekomo powstała, by zapewnić pomoc prawną tym, którzy nie mogą sobie pozwolić na zatrudnienie adwokata we własnym zakresie. Okazuje się, że pełnomocnikowi bardziej opłaca się przegrać sprawę – wówczas otrzymuje wynagrodzenie bezpośrednio od Skarbu Państwa. W wypadku wygranej często musi przejść wyboistą drogę, by w ogóle dostać pieniądze za wykonaną pracę.

O nieefektywnym systemie wynagradzania pełnomocników z urzędu informuje „Rzeczpospolita”. W wypadku przegrania prowadzonej przez siebie sprawy, adwokat otrzyma wynagrodzenie za pracę bezpośrednio od Skarbu Państwa z kasy właściwego sądu. Wówczas może być pewien, że dostanie należne mu honorarium, nierzadko jednak z dużym opóźnieniem.

W przypadku wygrania procesu, zwrot jego kosztów zasądza się od strony przegranej na rzecz strony wygranej. Jeśli przegrywający dobrowolnie nie odda pieniędzy. pełnomocnik ma prawo ściągnąć od niego należne mu honorarium i zwrot wydatków w osobnym postępowaniu.

Obrońcy z urzędu najtrudniej uzyskać wynagrodzenie, w wypadku, gdy przegrywający przeciwnik zapłaci należność wraz z kosztami sądowymi na rzecz jego mocodawcy. Mocodawca pełnomocnika z urzędu staje się faktycznym dysponentem jego honorarium. Dość często zdarza się, że osoba korzystająca z usług obrońcy uchyla się od przekazania mu należnych pieniędzy.

fakt.pl