Gdy w USA w połowie lat 80. jak grzyby po deszczu wyrastały prywatne zakłady karne, sądzono, że odciąży to budżet państwa o koszty utrzymania przestępców. I faktycznie, różnica wyniosła około 15 proc., co rocznie przyniosło oszczędności rzędu 150 mln dol. Ale od tamtego czasu, mimo że nie odnotowano wzrostu brutalnej przestępczości, liczba amerykańskich więźniów zwiększyła się kilkakrotnie. Rozrósł się więzienny biznes. Organizacje broniące praw człowieka biją na alarm: więźniowie nie powinni być tanią siłą roboczą. Inaczej myślą akcjonariusze prywatnych zakładów karnych, którzy dzięki swojej działalności weszli już nawet na Wall Street. Sami lobbują polityków, by kary dla przestępców w USA były jeszcze surowsze.
Polityka karna w Stanach Zjednoczonych jest jednym z najbardziej represyjnych systemów na świecie. Za oceanem do więzienia można trafić bardzo łatwo. Potwierdzają to dane biura statystycznego amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Według stanu na koniec 2011 roku w zakładach penitencjarnych za Oceanem przebywały ponad 2 miliony osadzonych. „Żadne inne społeczeństwo nie uwięziło tak wielu swoich obywateli” – komentują specjaliści z kalifornijskiej organizacji „Focus”, działającej na rzecz praw więźniów.
Dla porównania podają przykład Chin, które mają prawie pięć razy więcej ludności, a mimo to w ich więzieniach przebywa pół miliona mniej osadzonych. Zatrważający jest również fakt, że za kratkami w USA przebywa 1/4 więziennej populacji na świecie, przy czym Amerykanie stanowią 5 proc. ludności Ziemi.
Jak się okazuje, w Stanach nie zawsze więzienia były przepełnione więźniami. Tendencja wzrostowa widoczna jest w kilku ostatnich dekadach. Jeszcze w 1972 roku w zakładach karnych przebywało 300 tys. osadzonych. Do 1990 roku liczba zamkniętych przestępców wzrosła do miliona. Od 2000 roku liczba osadzonych oscyluje wokół dwóch milionów osób.
Bezwzględna wojna z „przestępcami”
Więzienny boom rozpoczął się w latach 80. za rządów Ronalda Regana. Wtedy to wypowiedziano wojnę narkotykom. Za kratki trafiali nie tylko dilerzy, ale wszyscy ci, którzy posiadali nawet nieduże ilości nielegalnych substancji. To sprawiło, że państwowe więzienia przeżywały istne oblężenie. Nie było zakładu karnego, który nie pękałby w szwach. Władze nie nadążały z budową państwowych placówek penitencjarnych, a przecież tysiące nowych więźniów trzeba było gdzieś pomieścić.
Rozwiązaniem miały być prywatne więzienia. Wtedy narodził się więzienny biznes. Pierwsze „cele do wynajęcia” powstały w 1984 w Tennessee. W ciągu ostatnich 15 lat, liczba osób, znajdujących się we wszystkich więzieniach w Stanach Zjednoczonych wzrosła o 49,6 procent. Co zaskakujące, jeszcze większe oblężenie przeżywają prywatne więzienia. Liczba kryminalistów zwiększyła się w nich o 353,7 procent!
Jednostki te rozrosły się jak grzyby po deszczu, szczególnie na południu kraju, gdzie do więzień trafia najwięcej nielegalnych emigrantów. Więzienny biznes stał się jeszcze bardziej intratny, gdy rząd zaostrzył kary wobec przyjezdnych bez zielonej karty. Wszystko dlatego, że nowa ustawa nakazuje policji aresztować każdego, kto po zatrzymaniu nie będzie w stanie udowodnić, że wjechał do USA legalnie. Konsekwencją tego jest wysyłanie dziesiątek tysięcy obcokrajowców za kraty. Szczególnie takich, których właścicielem nie jest państwo.
Komu opłacają się wysokie wyroki?
Według Immigration and Customs Enforcement średni dzienny koszt przetrzymywania nielegalnego imigranta pod kluczem wynosi około 160 dolarów. A to oznacza czysty zysk dla właścicieli prywatnych więzień. A to nie jedyna korzyść…
Jak ujawnili w 2010 roku dziennikarze NPR (National Public Radio), formalnie projekt ustawy antyimigracyjnej przedstawił władzom republikański senator Russel Rearce. W rzeczywistości pomysłodawcami były przedstawiciele prywatnych więzień zrzeszonych w organizacji ALEC (American Legislative Council). Okazuje się bowiem, że prywatne spółki wydają miliony na lobbing wśród polityków. Szacuje się, że trzy największe z nich: Corrections Corporation of America, The GEO Group i Management and Training Corp., przeznaczyły w minionych 10 latach na kampanie wyborcze i działalność lobbistyczną co najmniej 45 milionów dolarów.
Prywatne więziennictwo jest jedną z najszybciej rozwijających się w ostatnich czasach gałęzi przemysłu. Tylko pomiędzy 1980 a 1994 rokiem ich zysk wzrósł z 392 000 000 do 1 310 000 000 dolarów. Wszystko przez wykorzystanie rąk do pracy skazańców. W publicznych zakładach karnych zazwyczaj pracodawcy płacą im minimalną stawkę krajową (ok. 7 dolarów za godzinę), ale nie wszędzie. W stanie Kolorado przestępcy dostają tylko 2 dolary za przepracowane 60 minut. W prywatnych więzieniach otrzymują jeszcze mniej – od 17 do 30 centów. Dzień pracy trwa od 6 do 8 godzin, co łącznie w skali miesiąca daje skazanemu kilkadziesiąt dolarów. Za tę kwotę musi opłacić opiekę medyczną – jeśli jej potrzebuje – lub może wydać pieniądze w kantynie.
Polskie prywatne więzienia?
W Polsce również pojawiały się pomysły prywatnych więzień. Jeszcze kilka lat temu chciano w ten sposób rozwiązać problem przeludnienia w państwowych zakładach karnych. Idea jednak nie znalazła podatnego gruntu i koncepcja spaliła na panewce.
Polskie zakłady karne podpisują kontrakty z pracodawcami. Od 2011 roku ich liczba jednak się zmniejszyła. Wszystko za sprawą skargi i Wyroku Trybunału Konstytucyjnego. W 2010 roku nakazał on zmianę przepisu tyczącego się wynagrodzenia więźniów. Przed nowelizacją zgodnie z art. 123 kodeksu karnego wykonawczego, pracodawca musiał wypłacić pracującym więźniom minimum połowę minimalnej pensji krajowej, czyli około 700 zł. Zdaniem Trybunału Konstytucyjnego przepisy te w nieuzasadniony sposób obniżały pensje pracownikom i oferowały dodatkowe, nienależne korzyści pracodawcom. Ponadto przepis, pozwalający płacić więźniom połowę stawki minimalnej, naruszał art. 65 konstytucji, który nie przewiduje wyjęcia jakiejkolwiek grupy społecznej spod przepisów o płacy minimalnej.
Decyzją Trybunału od 8 marca 2011 roku skazani zarabiają tyle samo, co zwykli obywatele, czyli przynajmniej minimalną krajową. Z tej sumy potrącane jest 10 proc. kosztów przeznaczonych na Fundusz Pomocy Postpenitencjarnej. Z przysługującemu skazanemu wynagrodzenia za pracę ponadto odliczane jest 25 proc. na cele Funduszu Aktywizacji Zawodowej Skazanych oraz Rozwoju Przywięziennych Zakładów Pracy. Po odliczeniu podatków i potrąceniu składek ubezpieczeniowych z kwoty minimalnej krajowej więźniowi pozostaje około 600 zł.
Do więzienia nie idzie się jednak zarobić. Praca – jak twierdzą wychowawcy więzienni – wpływa jednak korzystnie na proces resocjalizacyjny. Tylko czy ciężki wysiłek za głodowe stawki przynosi korzyści skazanym? Na to pytanie trudno odpowiedzieć, tak jak trudno mówić o resocjalizacji, tym bardziej w amerykańskich zakładach karnych. Pewne jest, że tam praca przynosi horrendalne wpływy właścicielom prywatnych jednostek.
Więzień wielozadaniowy
Rozpiętość kwalifikacji skazańców jest ogromna. W przywięziennych zakładach osadzeni w 100 proc. zaspokajają zapotrzebowanie kraju na hełmy, pasy do amunicji, kamizelki kuloodporne, koszule, spodnie, namioty. Ponadto więźniowie produkują pędzle, części lotnicze, sprzęty medyczne, a nawet mikrofony i głośniki. Niektórzy szkolą psy przewodniki dla niewidomych.
Ale zakłady przywięziennej produkcji zaspokajają nie tylko rządowe zapotrzebowania. 37 stanów zalegalizowało kontraktowanie kryminalistów w prywatnych korporacjach, które osadziły swoją produkcję wewnątrz zakładów karnych. Wśród firm, które korzystają z więźniów-pracowników są: IBM, Boeing, Motorola, Microsoft, AT&T, Wireless, Texas Instrument, Dell, Compaq, Revlon, Pierre Cardin czy Intel.
Dzięki zakładom pracy więźniów, Stany Zjednoczone ponownie stały się atrakcyjnym terenem dla inwestorów z sekcji produkcyjnej. Jedna z firm, która zajmowała się montażem (usytuowana tuż za granicą Meksyku) przeniosła swoją działalność do San Quentin State Prison w Kalifornii. W Teksasie firma zwolniła 150 pracowników i podpisała kontrakt z prywatnym więzieniem Lockhart, w którym montowane są części takich firm jak IBM czy Compaq. Przedstawiciel władz stanu Oregon, Kevin Mannix, wezwał producentów Nike, by przenieśli produkcję z Indonezji do USA. Przekonywał firmę, że „nie będzie miała żadnych kosztów transportu, a cena produkcji będzie podobna pracę będą wykonywać nisko opłacani więźniowie”.
Wielu przedsiębiorców przekonało się już, że skazani to „idealni” pracownicy. Robotnicy ci nie strajkują, nie domagają się podwyżek, dodatkowych ubezpieczeń, wakacji czy czasu wolnego. Ponadto więźniowie pracują zawsze w pełnym wymiarze godzin, nigdy się nie spóźniają, nie opuszczają pracy z powodów rodzinnych, a jeśli nie chcą pracować za 25 centów za godzinę, zawsze mogą wrócić do swojej izolacji.
Więzienny biznes
Korporacje i politycy widzą w skazańcach to, co dotychczas dostrzegano w pracownikach z krajów Trzeciego Świata, gdzie odbywała się większość produkcji. Właściciele prywatnych więzień – biznes, który pozwala zbić kolosalne zyski. Akcje Corrections Corporation of America i The GEO Group, które są w posiadaniu 75 proc. prywatnych zakładów penitencjarnych, od wielu lat utrzymują się na Wall Street.
– Choć by nie wiem jak firmy te starały przedstawiać się jako dobroczyńcy Ameryki, którzy przychodzą w sukurs sprawie powszechnego bezpieczeństwa, to prawda jest taka, że od wielu lat robią wszystko, by branża się rozrastała. Zatrudniają w tym celu lobbystów, którzy w kręgach lokalnej i waszyngtońskiej polityki walczą o surowsze prawodawstwo, tylko po to, by stworzyć podaż dla ich specyficznych usług – napisał w opublikowanym w 2011 roku raporcie o stanie prywatnego więziennictwa Paul Ashton z Justice Policy Institute.
„Obozy pracy przymusowej”
Z niepokojem przyglądają się temu organizacje broniące praw człowieka oraz środowiska wolnościowe. Oburzają się zarówno na wyzysk skazanych, jak i praktyki właścicieli prywatnych jednostek penitencjarnych.
Jak podaje „Global Research” 97 proc. więźniów federalnych z 125 tys. wszystkich odbywa karę za przestępstwa nie związane z użyciem przemocy. Szacuje się, że więcej niż połowa z 623 tys. przestępcach za kratkami miejskich i powiatowych więzień nie są winnymi zbrodni, za które zostali skazani. Większość z nich oczekuje na proces. Dwie trzecie z miliona więźniów osadzonych w państwowych placówkach popełniło przestępstwa nie związane z użyciem przemocy.
nasygnale.pl / Źródła: Global Research, „Gaming the System” Paul Ashton